sobota, 8 października 2016

*20* Objaw - drętwienie części ciała

Kolejnym hitem mojej - a właściwie nie mojej bo jej sobie nie wybrałam - nerwicy było drętwienie. Pal licho, gdy drętwiały mi  tylko palce dłoni, zwykle ten mały i serdeczny (serdecznie miałam wtedy tego dość ;) )  - dobra, kciuk i ten wskazujący też drętwiały, albo wszyscy naraz po koleżeńsku, nawet ten środkowy, fakowy. Pal licho to wszystko, ale razu pewnego jak zdrętwiały mi broda, język i pół twarzy, to myślałam, ze kojfnę, że to już jest koniec, a przynajmniej jakiś wylew czy paraliż. Oczywiście wpadłam w panikę, lęki, wszystko naraz i pojechałam na pogotowie. To znaczy rodzina mnie zawiozła, w sumie nieziemsko też się wówczas wystraszyli, bo 26 latka z paraliżem twarzy nie była normalnym zjawiskiem.

Na pogotowiu było jeszcze gorzej, bo nie mogłam się dogadać z lekarką. Normalnie odjęło mi mowę i nie mogłam nic z siebie wydusić, co oczywiście pogłębiło jeszcze moją panikę. Wtedy - myślałam sobie- na 100 procent mam już ten wylew.
Nie wiem jakim cudem, ale lekarka od razu się poznała co i jak, że to żaden wylew, tętniak, guz mózgu czy co tam sobie wymyślałam, ale najzwyklejszy atak paniki.
Hydroksyzyna w kuper i do domu.

Dalsze zalecenie pójścia do psychiatry (dla mnie szok - jak nie byłam fizycznie chora, to być chorą psychicznie - jeszcze lepiej - pomyślałam).
Dalej już poszło - psychiatra - leki - psychiatra - kontrola- leki - itd.
No cóż . Tak było.

Potem, pamiętam przez długi okres dopadały mnie jeszcze te drętwienia (zwykle z jako bonus towarzyszący dusznościom), głównie dłoni, chociaż czasami też drętwiała mi noga. Wiedziałam już, że to nerwowe i starałam się nie wpadać w panikę. Ale i tak wpadałam w panikę, a przynajmniej tak było na początku.
A jeszcze później  wiedziałam już co i jak robić, aby objaw odpuścił. Oczywiście najlepiej, aby nigdy nie wystąpił, no ale jak się już zdarzył, to nie będę przecież siedzieć jak ta tabaka w rogu albo miotła w kącie, i przestraszona czekać, aż łaskawie objaw odpuści, tylko chcę zadziałać. Standardowo więc ćwiczyłam jogę przed telewizorem (ale pudło wielkie, nie to co te dzisiejsze płaskie), stosowałam trening Jacobsona albo po prostu siedziałam, oglądałam jakiś film w tv i jednocześnie zaciskałam dłoń w pięść i rozluźniałam - i tak naprzemiennie. Po kilkudziesięciu minutach odpuszczało. A ja byłam wykończona jak po maratonie. Taa, sport to zdrowie, jak mówią...
W każdym razie do przeżycia. Teraz mogę się z tego podśmiewywać, ale wtedy nie było mi do śmiechu, oj nie było...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz