czwartek, 13 października 2016

*22* A co z dziećmi, leczyć czy zostawić

Powiem tak. Dawno temu, tego dziadostwa nerwicy nie leczono. Przynajmniej w moim przypadku.
A "zachorowałam" w wieku 6 - 7 lat. Jakoś szkoła podstawowa się zaczynała.
W latach 80 tych raczej nie znano pojęcia nerwic, fobii szkolnych i wielu innych równie barwnych i ciekawych dolegliwości. A może znano te pojęcia, ale tylko w gronie psychologów i pedagogów szkolnych (pamiętam, w podstawówce zazdrościłam pracy psycholożce: siedziała w swoim gabinecie i całymi dniami nic nie robiła. Nie musiała się użerać z uczniami tak jak nauczyciele. Praca pielęgniarki też mi się podobała. Też sobie siedziała i dawała czasem tabletkę jak kogo bolał brzuch, a raz w roku dawała szczepionki ;)  ). W każdym razie ja tam nie słyszałam, aby ktoś posługiwał się tymi terminami w kręgu laików. A dzieci były po prostu spokojne i grzeczne albo niegrzeczne i rozwydrzone.

W każdym razie o nerwicy dowiedziałam się na studiach. O fobiach szkolnych też.
Moje zdanie jest takie, że  dziecko z nerwicą trzeba leczyć, rozmawiać i nie zostawiać tego w nadziei, że może z tego wyrośnie. Nie, nie wyrośnie, a będzie mu coraz ciężej. W sumie to nie wiem jak to teraz wygląda, czy z marszu kieruje się takie dziecko na leczenie, czy też pokutuje jeszcze pogląd, że dziecko z tego wyrośnie, albo wszyscy mają stresa i nerwicę i nie trzeba nic robić.

Wydaje mi się, że to pierwsze, czyli jednak dziecko cierpiące na nerwicę leczone jest w odpowiednich poradniach, gdzie niestety coraz więcej coraz młodszych dzieci, co jest przykre.

Zastanawiam się, jak ludzie kiedyś żyli, jak nie było psychologów, terapii. Takie dwieście czy trzysta lat temu. Pewnie też cierpieli na nerwicę czy depresję ale wtedy mówiono, że mają melancholię, albo są delikatnego zdrowia.
I co najwyżej krwi upuszczano albo przystawiano pijawki.
Brr. Thank you very much za takie leczenie. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz