czwartek, 10 listopada 2016

*27* Raz lepiej raz gorzej

Jak jeszcze nerwicę miałam w pełnej krasie (jeszcze nie jestem w pełni wyleczona, powiedzmy zostało jeszcze 10 %), chodziłam na terapię, jak trzeba łykałam leki, denerwowały mnie te górki i dołki.
Bywało, że czułam się fatalnie. Tygodniami ciągnęly sie lęki, doły, czarnowidztwo, objawy somatyczne albo wegetatywne. Słowem do kitu. No i potem przychodził okres wyżu - objawy w znacznym stopniu ustępowały, czułam się lepiej i lepiej, wszystko szło ku dobremu, nabierałam optymizmu w całkowite wyleczenie. Ten drugi stan był oczywiście lepszy. Super się czułam.
Znowu mijał czas, dni, tygodnie i nadchodził dół. Kolejny raz fatalne samopoczucie, znowu lęki, niepokoje, objawy. Pytałam się zawsze wtedy  terapeuty: czy ja coś robię źle, że znowu jest pogorszenie? Przecież wszystko robię co zalecone, a tu znowu nawrót. Bardzo się wtedy denerwowałam. Usłyszałam, że to normalne, że tak już jest, że podobno tak ma być i że terapia działa. Trochę dodawałam sobie otuchy tymi słowami, ale gdzieś z tyłu głowy miałam myśli, że okay, góra- dół - wolę więcej tych wzniesień niż spadków. 

Pocieszające, że za każdym nadchodzącym dołem, wiedziałam, że jest to chwilowe i przejdzie za parę dni lub tygodni. W sumie w życiu też tak jest, że są lepsze i gorsze okresy, więc ta cała nerwica nie jest tak zupełnie oderwana od zdrowego przeżywania emocji. Po prostu tu są one wyolbrzymione.
Takie przerysowane i koślawe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz