sobota, 1 października 2016

*17* Terpia a pogorszenie nastroju

Jak jeszcze chodziłam na terapię, zauważyłam dziwną prawidłowość. Im sesje były cięższe, tematy na nich omawiane bardziej przykre i dołujące, żeby nie powiedzieć dramatyczne, tym moje samopoczucie gwałtownie się po nich, po tych sesjach,  pogarszało. Zwłaszcza w ten dzień, kiedy miałam spotkanie z terapeutą. Po wyjściu z gabinetu, aż do wieczora często czułam rozdrażnienie, niepokój, powracały objawy nerwicy, nawet jeśli cały poprzedni tydzień dzielnie się trzymałam i czułam może nie świetnie, ale całkiem - całkiem , jeśli całkiem - całkiem można się czuć przy nasilonej nerwicy lękowo- depresyjnej.

Zaniepokoiło mnie to w pewnym momencie, bo doszło do tego, że moje samopoczucie na przestrzeni miesięcy było niczym taka sinusoida - raz lepiej - raz zupełny dół i tak w kółko. A skoro mnie to zaniepokoiło, to już musiałam się zapytać, czy tak ma być (jestem dociekliwa), czy tez nie tak ma być i cała terapia bardziej mi szkodzi niż pomaga (mam również skłonności do zamartwiania się).

Miałam chyba takie wyobrażenie, że w ciągu uczęszczania na terapię ma być stopniowo coraz lepiej, ze spotkania na spotkanie musi mi się poprawiać, nawet jeśli poprawa ta będzie minimalna, ale zawsze to coś. Zawsze w górę, nigdy w dół. A tu niezupełnie miałam rację jak się okazało  - podejrzane by było, jakby w przeciągu trwania terapii po okresie względnego spokoju nie przyszedł dół, moment rozczarowania, nawet załamanie. Podobno wszystko to, te naprzemienne  górki i dołki świadczą o tym, że terapia działa, człowiek przepracowuje wewnętrznie swoje demony i tak ma być. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.

Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że nie żałuję tych sesji, ale myliłby się ktoś kto by myślał, że z chwilą zakończenia terapii zostałam całkowicie uzdrowiona, stał się cud, a nerwica została daleko, daleko w przeszłości.
Coś tam jeszcze zostało, nie wyszłam z tego zupełnie, ale w znacznej większości odczuwam poprawę.
Podobno po terapii, po jej skończeniu człowiek pracuje już sam, więc widać teraz jestem na tym etapie.
Jedno pewne, jakbym kiedyś wiedziała to, co wiem teraz, jestem pewna, że moja nerwica nie osiągnęła by nigdy takich rozmiarów. Cóż, czasu nie cofnę. Pocieszam się tylko, że wszystko dzieje się po coś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz